Turystyka z ciężkim bagażem historii

Bez planu, po bałkańsku opieszale i niezgrabnie, Kosowo otwiera się na turystów. Od kilku lat rośnie liczba chcących odwiedzić to, jak się zwykło mówić, „najmłodsze państwo świata”. Ci, którym nie w smak domowe lenistwo i nuda wyruszają by na własnej skórze poczuć jak wygląda życie w kraju gdzie bezpieczeństwa na ulicach pilnuje międzynarodowy korpus żołnierzy a bezrobocie i korupcja śrubują szczyty. Jakie zagrożenia lub przeciwnie, miłe zaskoczenia czekają na podróżujących w te strony? Czy nadal jest się czego bać?

Ostatnie pytanie nie odnosi się oczywiście do Bałkanów w całości. Te przecież w dużej mierze zostały już zagospodarowane przez sieci szlaków turystycznych, hoteli i słyną raczej z przyjaznego nastawienia do turystów. Istnieją jednak wciąż miejsca znajdujące się niejako „na uboczu”, takie jak Kosowo, miejsca dopiero czekające na odkrycie. O specyfice Kosowa stanowi niewyjaśniony do dziś status regionu, do którego prawa wciąż rości sobie Republika Serbii. Nieustanna walka władz Kosowa o uznanie na arenie międzynarodowej, problemy etniczne i gospodarcze leżą u podstaw ogólnego zacofania kraju, co dostrzec można również w interesującym nas aspekcie turystycznym. Jeśli planujemy wyjazd w te strony przygotujmy się więc na to, że już nawet na przejściu granicznym mogą pojawić się pierwsze problemy. Jakie? Po pierwsze zostaniemy prawdopodobnie nakłonieni, czy nawet zmuszeni do wykupienia ubezpieczenia, ponieważ zielona karta na terenie tej republiki nie obowiązuje. Dla nas jest to koszt ok 30 euro. Na szczęście, jak to bywa na Bałkanach, może się okazać, że na granicy nam się upiecze, celnik się zagapi lub będzie miał wyjątkowo dobry dzień – to tak zwany czynnik ludzki.

Można mieć nadzieję, że w niedługim czasie kwestia ta zostanie uregulowana w bardziej przyjazny dla turystów sposób, ze względu na rosnące głosy sprzeciwu tak ze strony serbskiej jak i albańskiej ( dla Serbów opłata za ubezpieczenie wynosi ok 60 euro, dla Albańczyków to nieudogodnienie utrudnia komunikację z innymi państwami, ograniczając liczbę przyjezdnych ).

Jeśli już jesteśmy przy przekraczaniu granicy, odpowiedzmy od razu na pytanie, jak się mają sprawy na przejściu granicy serbskiej. Wszak dochodzą słuchy o trudnościach jakie spotykają ponoć niektórych podróżnych. Tu sprawa jest nieco bardziej zagmatwana, choć może lepiej powiedzieć – nieuregulowana. Zasadniczo, powinniśmy mieć problem z prawnego punktu widzenia jeśli dostaliśmy się do Kosowa od strony Albanii, Czarnogóry albo Macedonii i chcemy udać się następnie do Serbii. W tej sytuacji serbscy celnicy mogą poważnie utrudnić nam wycieczkę. Wynika to z faktu, że Serbia nie uznaje przecież Kosowa jako oddzielnej republiki, dlatego też, wedle tego rozumowania, gdy wjeżdżaliśmy do Kosowa, wjeżdżaliśmy niejako do Serbii. W paszporcie nie ma o tym żadnej wzmianki i tutaj poziom absurdu zaczyna rosnąć, bo powstaje pytanie jak w takim razie znaleźliśmy się na terytorium obcego kraju ( Serbii ), bez potwierdzenia, że przekroczyliśmy jego granice? Siłą rzeczy, celnicy również rozumieją te sprawy i mimo prawnych nieścisłości nie powinniśmy się bać jakichś większych problemów, choć i tutaj, jak w poprzednim wypadku – czynnik ludzki gra decydującą rolę.

Tak wygląda sytuacja na granicy. Przed wjechaniem miejmy jeszcze w pamięci, że w Kosowie nie ma polskiej ambasady, a najbliższa znajduje się w Skopje ( Macedonia ). Jest to minus, ale nie tak wielki, jakby nam się mogło zdawać. Wielkim plusem Kosowa jest jego położenie, w dogodnej odległości od każdego z sąsiadów. Swoją drogą, jeśli mamy trochę czasu, grzechem by było poprzestać na samym Kosowie i nie zwiedzić Macedonii i Czarnogóry.

W nadziei, że częściowo rozwiane zostały przynajmniej niektóre z wątpliwości czytelnika chciałbym przejść do kolejnego zagadnienia. Jak wiadomo, tym co nadal rzuca się największym cieniem na atrakcyjność okolic Kosowa są echa niewybrzmiałego jeszcze konfliktu zbrojnego z końca lat 90-tych i czas działalności Armii Wyzwolenia Kosowa (UCK). Krwawe walki z armią Jugosławii, czystki etniczne i wzajemne oskarżenia jeszcze długo, jak się wydaje, będą kością niezgody między narodami Serbów i Albańczyków.

Trzeba zaznaczyć, mimo to, że na tych terenach od lat już nie dochodzi do starć. Warto jednak trzymać się bardziej uczęszczanych dróg, lub takich, których używa miejscowa ludność, ze względu na wciąż istniejące zagrożenie stwarzane przez pozostawione po działaniach wojennych miny. Nie należy oczywiście przesadzać, teren od wielu lat jest oczyszczany przez międzynarodowe siły ale nie zdziwmy się jeśli napotkamy gdzieś charakterystyczne czerwone trójkąty ostrzegające nas o wspomnianym zagrożeniu. Jeśli chodzi o same siły KFOR-u, zmniejszyły one swoją liczebność do 5600 ludzi a ich głównym zadaniem pozostaje ochranianie niektórych zabytków (zabytkowe prawosławne monastyry) przed aktami wandalizmu . Nie znaczy to, że problem stosunków serbsko-albańskich wygasa. Przeciwnie, nadal napomina się by w swoich podróżach po tych terenach unikać napotkanych demonstracji (głównie w północnym Kosowie – na terenach zamieszkałych w większości przez Serbów).

Mówiłem wcześniej o zacofaniu gospodarczym. Miejmy na uwadze jeszcze jedno. Gdy już okaże się po przyjeździe, że nie grozi nam przypadkowe rozstrzelanie, bombardowanie, albo atak radykalnych nacjonalistów usiądźmy na chwilę w jednej z licznych kawiarni, na przykład w Prizrenie ( sztandarowy   ośrodek turystyczny Kosowa) i spoglądając na nieco zaśmiecone ulice, tak specyficzne dla tego regionu świata, pomyślmy o zagrożeniach bardziej przyziemnych, związanych ze wspomnianym już zacofaniem i biedą, na jaką niewątpliwie natrafimy, jeśli nie w wielkich miastach to na prowincji. Siłą rzeczy, słabe warunki bytowe sprzyjają rozwojowi drobnej przestępczości.

Jest to region o tyle niestabilny, że w dużym stopniu zależny od aktualnych poczynań polityków tak serbskich, albańskich jak i oczywiście europejskich. Tutaj ważna uwaga, pamiętajmy, że Kosowo jest państwem w pewnym stopniu uzależnionym od ONZ, ale też jej dużo zawdzięczającym, dlatego w relacjach Albańczyków często spotkamy się z sympatią np. wobec sił KFOR-u. Nie muszę chyba dodawać, że ze strony Serbów nie powinniśmy wymagać takiej reakcji. W każdym razie, pamiętajmy, wybierając się w ten region o jego specyfice i najnowszej historii. Z drugiej strony, zwróćmy uwagę, że jako turyści nie jesteśmy zobowiązani opowiadać się po żadnej ze stron. Nastawmy się raczej na sympatyczne przyjęcie przez ludzi, którym leży na sercu by w jak najlepszym świetle przedstawić swoją ojczyznę.

A jest co przedstawiać, bo mimo swej niewielkiej powierzchni Kosowo może się poszczycić naprawdę malowniczym górzystym terenem otwartym na piesze wycieczki nie tylko dla wyrobionych podróżników i górołazów. Wadą lub zaletą, zależnie od tego kto patrzy jest nierozwinięta baza turystyczna. Oznakowane szlaki turystyczne należą do rzadkości, liczmy więc bardziej na dobre rady mieszkańców, bardzo otwartych na turystów. Co się zaś tyczy wspomnianego już zagrożenia minami, to tak jak wcześniej napisałem, jest ono na tyle niewielkie, że nie powinniśmy go uwzględniać przy planowaniu naszego wyjazdu. No dobrze, ale biorąc pod uwagę niedostatek wykwalifikowanych przewodników i nieoznakowane szlaki turystyczne, co jeśli się zgubimy lub, nie daj Boże, doznamy jakiegoś wypadku podczas naszej wspinaczki? Czy możemy liczyć na jakąkolwiek pomoc? Tak i to na pomoc całkiem profesjonalną, z prostego faktu stacjonowania na terytorium Kosowa międzynarodowych sił KFOR-u i EULEX-u ( międzynarodowe oddziały policji – jest również polski kontyngent, co w wypadku ewentualnego wypadków naszych rodaków jest dodatkowym plusem ). Współpracują oni ze służbami ratunkowymi Kosowa. Innym pozytywnym akcentem jest rosnące zainteresowanie władz kraju inwestycjami w turystykę, wspomnieć wypada projekt „Bałkańskie szczyty” łączący szlakiem turystycznym szczyty na terenie Albanii, Kosowa oraz Czarnogóry. Można mieć nadzieję, że w przyszłości ten, jak i podobne projekty, zaowocują pojawienia się nowego stałego punktu turystycznych odwiedzin na mapie regionu – Kosowa.

Wszystkich, którzy zdecydują się, mimo przeciwności i początkowych obaw, wyjechać w te strony, czeka niewątpliwa i wyjątkowa przyjemność oglądania państwa „w budowie”, wraz ze wszystkimi towarzyszącymi temu niedogodnościami jak i fascynującymi doświadczeniami. Bałkański nieporządek, uchwycony w czystej postaci w tym małym kraiku, budzący u każdego zachodniego Europejczyka niepokój i nieufność, stanowi o głównej atrakcyjności regionu, pomijając oczywiście wszechobecne piękno przyrody właściwe tamtej stronie świata.

Wojna, będąca trudnym i wciąż żywym doświadczeniem Kosowa jeszcze długo będzie stanowiła piętno ludzi tam żyjących. Dla nas, którzy niebezpieczeństwo znamy jedynie z telewizji, odwiedzanie Bałkanów jest unikalnym wydarzeniem, wartym pogodzenia się z niewygodami jednogwiazdkowych hoteli czy przerwami w dostawie prądu.

Odpowiadając na pytanie zadane na wstępie, czy powinniśmy bać się wyjazdu do Kosowa, nie można dać jednoznacznej odpowiedzi. Bo czy ta chwiejna bałkańska konstrukcja, państwo sklecone na szybko, nie ma obowiązku rozpaść się przy najlżejszym „podmuchu”? Ileż już razy Bałkany były świadkami upadków państw, wędrówek ludów, wysiedleni, masowych ucieczek, przesiedleń? Mimo to, narody tam wciąż trwają, odbudowują się i rosną. Żywotność i południowa otwartość tych miejsc za każdym razem nas zaskakuje. Jest to coś, co przyciąga, ale i odrzuca. Coś nowego, a dla nas turystów z krajów bez wojen – może jakaś lekcja historii?

Autor: Paweł Banach